Ksiądz prof. Tadeusz Dajczer
1931-2009

Zdumiewająca bliskość

Rozważania o Eucharystii cz. II

...

Spis treści

  • Szuka mnie aż do znużenia
  • Dar długomyślności
  • Aż tak bliski
  • Wielkość Jedynego
  • Mowa żywiołów
  • Zburzenie Hippony
  • Długoś szukał mnie znużony
  • Dwie rzeczywistości
  • Oczekujemy Twego przyjścia w chwale
  • Potrzebujesz mojej ciszy
  • Łzy Jezusa
  • Ale powiedz tylko słowo...
  • Bezbronna Miłość

Wstęp Arcybiskupa Józefa Michalika Metropolity Przemyskiego Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski

Miłość jest darem szczególnym. Rodzi się w sercu a obejmuje całego człowieka, co więcej: przenika osobę umiłowaną. Nie liczy się z trudem, ofiarą, cierpieniem wszystko przetrzyma i nigdy nie ustaje (1 Kor 13,7-8), daje sens i w wyjątkowy sposób motywuje nas do życia, nie boi się niczego, wytycza perspektywy i zdumiewająco potrafi je realizować. Miłość ludzka, a co dopiero miłość Boża! Czy można powiedzieć więcej i prawdziwej o miłości niż, to co powiedział św. Jan, że Bóg jest Miłością!

A jednak trzeba mówić o Miłości, zwłaszcza jeżeli się ma tyle do powiedzenia. Zresztą, podejrzewam, że Autor Zdumiewającej bliskości, nie może nie mówić o tej Miłości, a jesteśmy zaciekawieni jak ją przeżywa i co nam o Niej powie! Przeżywa Ją jako zdumiewającą bliskość Boga Miłości w Najświętszej Eucharystii i krzepi nas stwierdzeniem, że tęsknota szukania jest już odnalezieniem.

Doświadczony przewodnik wyprawy na szczyty wie, że wspinaczka potrzebuje wskazań a nawet przestróg, którymi się dzieli.

Na drodze do Boga potrzeba ciszy, wielkiego wyciszenia wyobraźni, pragnień, emocji, rezygnacji z niepotrzebnych słów, potrzeba uproszczenia wszystkiego, wprost niewiedzy, ubóstwa wewnętrznego, oczyszczającej pustki, którą jest w stanie napełnić tylko nieskończona Miłość, ale tej miłości nie odkrywa się przez wiedzę, lecz przez kontakt, bliskość, przez konkret spotkania w Eucharystii.

Człowiek widzi tylko to, co chce – przestrzega Autor i może nie zauważyć, że Bóg go kocha w sposób wyjątkowy, że wzrusza się na widok jego nieszczęść i bólów, że z nim współczuje i to w codzienności życia. Człowiekowi jednak nie wystarcza współczucie, człowiek potrzebuje samego Boga i otrzymuje Go w Najświętszej Eucharystii.

Książka jest wyjątkowym komentarzem do encykliki Benedykta XVI: Deus Caritas est. Wyjaśnia i pomaga zrozumieć rodzaje miłości: agape i eros w świetle relacji z Eucharystią. Tak, to właśnie tu przeżywamy upodobanie i zjednoczenie, i wzajemność, która może nas przemienić w Tego, który nas pierwszy umiłował.

Piękna jest modlitewna teologia tej książki, porusza autentyzmem przeżyć i jest jak wartki nurt dialogu, który wciąga, ukazując ciągle nowe uroki ożywianej wiarą naszej rzeczywistości.

Doświadczony Autor przestrzega z zatroskaniem, że jest przy nas także potęga Nienawiści, której nie wolno lekceważyć i wskazuje, że ostatecznym celem mego życia wewnętrznego nie jest uświęcenie się samo w sobie, ale całkowite oddanie się Kościołowi, bo tu żyje Chrystus, tu służymy innym, tu otrzymujemy dar Eucharystii, będący pokarmem na drodze zjednoczenia duszy z Bogiem.

Książka nie unika trudnych pytań, ale szukając odpowiedzi pozostaje hymnem na cześć niestrudzonej miłości Boga bliskiego człowiekowi, właściwie zakochanego w człowieku. Naszym dramatem pozostaje okoliczność, że tak często nie potrafimy tego odkryć, ani docenić, ani skutecznie wykorzystać do twórczego rozwoju.

Ksiądz Profesor chce pomóc wydobyć i z naszego serca ten upragniony krzyk tęsknoty za Nieskończonością poprzez wprowadzenie nas na drogę pokory, poprzez uznanie, że nam ludziom daleko do tych niezwykłych odkryć, które zaledwie przeczuwamy wiarą i dotykamy naszą słabą miłością, ale to już bardzo wiele jeśli zauważamy wartość i potrzebę tej drogi serca na szlakach naszej tęsknoty za Bogiem.

Dziękujemy Autorowi za jego serdeczny optymizm, za wiarę w człowieka, że każdy z nas może być lepszy, ba, może być święty, wystarczy odkryć Miłość, bo: Bóg ma upodobanie w gwałtownikach, w tych szalonych, którzy zdobywają Królestwo Niebieskie (por. Mt 11,12). Zdobywają nie będąc godnymi tego Królestwa. Bóg nie powołuje do świętości porządnych, ale grzeszników. Jakże bardzo pragniemy przyjąć do siebie to przesłanie, od którego zależy wszystko, co najważniejsze. Pomagajmy zatem sobie na tej niezwykłej drodze modlitwą zanoszoną z Jezusem Najświętszej Eucharystii.

† Józef Michalik
Metropolita Przemyski
Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski


Szuka mnie aż do znużenia

Patrzę na swoje życie: stale się gubię.

Moje życie jest ciągłym gubieniem się, żeby On mógł mnie znajdować, żeby stawał mi się coraz bardziej potrzebny, coraz bardziej bliski. Żebym stale odkrywał, że On szukając mnie, usiadł znużony [Quaerens me, sedisti lassus – Długoś szukał mnie znużony. Wers pochodzący z sekwencji czytanej w Liturgii Godzin ostatniego tygodnia roku kościelnego. Jest to oczywiste nawiązanie do spotkania Jezusa z Samarytanką (J 4,6)]. A „znużony” oznacza „miłość aż do znużenia”. Po grzechu pierworodnym Bóg tak będzie kochał człowieka – wciąż go szukając, „aż do znużenia”, aż do umęczenia.

W Eucharystii Jezus nawiedza mnie, stale zagubionego. Ale zagubienie jest przecież moim stanem normalnym, nie ma więc powodu do smutku. Tylko zagubiony mogę być odnaleziony. Inaczej On mnie nie odnajdzie, bo nie będę Go potrzebował, nie wpuszczę do siebie tej Miłości eucharystycznej. Bo muszą być przecież dwie miłości szukające siebie nawzajem. On zawsze daje mi łaskę, bym Go szukał, bo to moje szukanie jest wyrazem wiary, nadziei i miłości.

On szuka mnie do znużenia, wyczerpania. To znużenie zaprowadzi Go aż na Krzyż. Krzyż, który nie jest klęską, nie jest końcem; który przemieni się w moc i chwałę Zmartwychwstania. Krzyż – zbawiający mnie Bóg, który stale objawia się w Eucharystii, a jednocześnie tak bardzo ukrywa, że nawet mogę Go nie chcieć.

On stale chce mnie odnajdywać, w każdym momencie, w każdej chwili życia. Ale szczególnie w Eucharystii, gdzie może mnie przyjąć, a ja mogę Go spotkać, jak Magdalena po Zmartwychwstaniu. Szczęśliwa, że wszystko, co wydawało się stracone, pojawiło się na nowo z jeszcze większą mocą. Przecież jeżeli umarł Ten, który jej wszystko przebaczył, to i przebaczenie „umarło”, nie ma żadnego znaczenia. Jeżeli On całkowicie przegrał wraz z klęską Krzyża, to i ona całkowicie przegrała. Przebaczenia już nie ma, skoro Jego żywego już nie ma. Niezwykłe jest więc to odnalezienie Jezusa, którego szukała, i który wraz ze sobą przywrócił jej sens i życie, i wszystko.

Często przychodzę na Mszę świętą zagubiony. Może i mnie nieraz wszystko wydaje się stracone. Ale On, przez swoją eucharystyczną miłość, może mi znowu wszystko dać, jak Magdalenie, jeżeli będę Go pragnąć, oczekiwać. Uczestnictwo w Eucharystii powinno być przecież otwieraniem się na Jego miłość, tę odkupieńczą, tę, która jest i agape, i eros – by posłużyć się niezwykłym dopowiedzeniem Benedykta XVI [Por. encyklika Deus caritas est, 9-10]. Bóg przychodzący do mnie w Eucharystii pragnie, żebym pozwolił Mu być obecnym w tym moim szukaniu i odnajdywaniu.

Zagubienie, z jakim przychodzę na Mszę świętą staje się dla Niego materią do Odkupienia. On teraz oddaje za mnie swoje Ciało [w oryginale greckim słowa konsekracji użyte są w czasie teraźniejszym]. Teraz przelewa za mnie, pogubionego w doczesności, swoją Krew. Przywraca mnie do bliskości ze Sobą. A może nawet więcej niż bliskości... To zależy ode mnie, od intensywności mojego pragnienia, od nadziei, że będę odnaleziony.

W tych chwilach największego zagubienia On sam przyciąga mnie swoją łaską przed ołtarz. Bo On też „ma nadzieję”, że odkryję tę Jego niezwykłą miłość, jaka się z ołtarza eucharystycznego rozlewa. W każdej Mszy świętej mnie szukasz. To Ty mnie szukasz, nie ja – Ciebie. Ty zawsze jesteś pierwszy. Kiedy gubię się, martwię, że już wszystko stracone, bo sam nie jestem w stanie wrócić, Ty mnie znajdujesz, by powiedzieć: „Zobacz – jestem. Na ołtarzu”.

Nikt mnie nie szuka, tylko On. Kiedy w momentach kryzysu widzę, że nikt mnie nie chce, to mogę uchwycić się jak kotwicy tej niezwykłej prawdy, że choć właściwie cały jestem gubieniem się, to On cały jest obecny w poszukiwaniu mnie. I że w końcu wszystko w Nim odnajdę. Bo On wszystko mi daje. Właśnie dlatego, że dając, chce mnie głębiej pociągnąć ku pragnieniu tylko Jego. Chce, żebym zrozumiał, że świat nie będzie mnie potrzebował – świat moich przyjaciół, rodziny, moich bliskich czy dalekich. Bo dla świata jestem najczęściej przedmiotem użytkowym, potrzebnym do załatwienia jakiejś sprawy. Wcześniej czy później odkryję, że nikt mnie nie chce dla mnie samego. Tylko On.

Może nauczę się też, że trzeba zostawić świat takim, jaki jest. Nie mieć do niego pretensji, że mnie nie potrzebuje. Pozwolić, żeby to Bóg we mnie potrzebował innych, żeby ta łaska szukania przez Niego rozlewała się na nich. Bo takie jest prawo Miłości: zdobyć w końcu jak najwięcej zagubionych dusz. Dusz, które odkrywałyby, że są utęsknione przez Boga, a to oznacza, że On jest w nich zakochany. To właśnie zakochanie rodzi ten ruch poszukiwania. On zdaje się mówić: Za mało Mnie szukasz, za mało Mnie potrzebujesz, bo jeszcze nie zakochałeś się we Mnie. Ciągle za mało żyjesz wiarą.

Za mało żyję wiarą, bo często żyję tak, jakby On nie istniał. Żyć wiarą – to wciąż próbować zwracać myśl ku Niemu. Co On teraz robi? Kiedy ja wstaję, myję się, szykuję do wyjścia. On odpoczywa? Patrzy? Jest bardzo daleko? Kiedy jem śniadanie spiesząc się – nie do Niego, tylko do pracy, a tym samym będąc w stanie zagubienia. Co On robi? Kiedy idę na Mszę świętą przyspieszając kroku, by się nie spóźnić, by obowiązkowi stało się zadość – On szuka mnie aż do znużenia.

Powinienem otworzyć się na światło nadziei, że On szuka mnie zawsze, a zwłaszcza wtedy, gdy Kościół pozwala mi być tak blisko Jego odkupieńczej miłości, tej, która objawia mi siebie w eucharystycznej Ofierze.Gdy przyjdę na Mszę świętą, może On udzieli mi daru wiary i na miarę tej wiary moje serce będzie szczęśliwe, że On jest aż tak blisko.

Przecież właśnie przez wiarę mogę Go „dotknąć”. Takiego daru Magdalena nie otrzymała. Jestem bardziej od niej uprzywilejowany. Bo wtedy, w wielkanocny poranek, On jeszcze nie pozwolił jej Siebie dotknąć. Posłał ją z misją do Apostołów. Jakby chciał powiedzieć, do niej czy raczej do mnie: Tak naprawdę Mnie „dotkniesz”, przez wiarę, kiedy mocą swoich słów będę przychodził na ołtarz eucharystyczny, by dokonywać ciągle nie dopełnionego dzieła Odkupienia. Nie dopełnionego, ponieważ ono dopełni się dopiero wtedy, gdy je całkowicie przyjmiesz w siebie, stale zagubionego. I będziesz mógł Mnie „dotknąć”, gdy po zakończeniu modlitwy eucharystycznej przyjdę do ciebie w Komunii świętej.

Czy jednak przyjęcie Komunii świętej rodzi we mnie modlitwę wdzięczności? Czy spieszę, by Mu powiedzieć: Mistrzu mój! Jak dobrze, że jesteś! Ty, zmartwychwstały, obecny w swoim Odkupieniu, w swej miłości, która jest tak niepojętym zatroskaniem o mnie. Kiedyś – mam taką nadzieję – wprowadzisz mnie do swojej chwały. A wtedy zobaczę, że całe moje życie było nieustannym szukaniem mnie przez Twoją odkupieńczą, eucharystyczną miłość.