Ksiądz prof. Tadeusz Dajczer
1931-2009


Ksiądz Tadeusz Dajczer a SB

Wypowiedzi świadków życia
księdza Tadeusza Dajczera, z którymi rozmawiał o swoich spotkaniach z SB

W.Z.

Stosunek do spraw materialnych. Ksiądz prof. Tadeusz Dajczer praktykował ubóstwo materialne w duchu Ewangelii Jezusa Chrystusa. Żył radą ewangeliczną ubóstwa, w tym materialnego. Żył bardzo skromnie. Nie przywiązywał wagi do spraw materialnych. Poprzestawał na tym, co konieczne do życia i podtrzymania zdrowia. Na przykład, nie miał nadmiaru ubrań (ale ubierał się starannie), nie kupował nowych mebli, tylko poprzestawał na tych, jakie miał przez lata. Wyposażenie mieszkania było bardzo skromne, wypełniały go głównie regały na książki, ponieważ posiadane środki wydawał przede wszystkim na zakup książek.

Potwierdził to bp dr Andrzej Suski, gdy mówił do mnie o studiach rzymskich (był razem z ks. Dajczerem w Instituto Polacco): „Był skromny także w sensie materialnym. [ ... ] Był po prostu człowiekiem ewangelicznie ubogim. Wszystko, co w tamtych czasach miał, przeznaczał na książki, bo innych, zewnętrznych potrzeb nie miał. To był jego warsztat pracy”[1].

Stosunek ks. Dajczera do PRL i władz komunistycznych. Była to dla ks. Profesora „okupacja” komunistyczna – użył tego określenia w rozmowie ze mną jeszcze na trzy dni przed śmiercią. Natomiast, opowiadając mi o czasach studiów we Włoszech, powiedział: „Pojechałem do Florencji [...], bo na tablicy ogłoszeń było podane, że proboszcz prosi o pomoc. Pojechałem na Święta Wielkanocne, ale to był ksiądz taki komunizujący... [...] Najpierw myślał, że jak przyjechałem z Polski, to ich nauczę trochę lewicowości. A ja przecież wiedziałem, czym jest komunizm”[2].

Od czasu, gdy ks. Tadeusz sprzeciwił się funkcjonariuszowi SB, który naszedł go w parafii św. Augustyna (było to w roku 1961 lub 1962, gdy tam posługiwał), wiedział, że jest „spalony” u władz komunistycznych. Powiedział o tym do mnie: „Kiedyś, gdy byłem jeszcze wikariuszem w parafii na Nowolipkach, przyszedł do mnie «ubek», żeby przeczytać list, który jakoś szantażował Kościół, powiedziałem, że nie powtórzę proboszczowi, aby to proboszcz odczytał. Zapisał sobie moje nazwisko. Później okazało się, że zostałem już tam «spalony» w ich aktach”[3].

Potem ks. Profesor miał dalszy ciąg problemów z SB, poczynając od odmowy paszportu na wyjazd do Rzymu przed rokiem 1966, a dalej – w samym Rzymie, problemy z przedłużeniem paszportu i nakłanianie do współpracy z SB. Bardzo zdecydowanie odmówił. Przedstawił mi tę sytuację w następujący sposób:

A tymczasem nade mną nadciągnęły bardzo czarne chmury. Po pół roku skończyła się ważność paszportu. Zgłosiłem się do ambasady polskiej po przedłużenie. Powiedziano mi, żeby pójść do sąsiedniego pokoju i tam czekał jakiś pan, który mi powiedział: „Proszę księdza, proszę przyjść, spotkamy się na Piazza Verbano”. Powiedziałem „Dobrze, przyjadę”. Zgodziłem się. Było to daleko od Watykanu i od mojego miejsca pobytu na via Pietro Cavallini 38. Pojawiłem się w kawiarni na Piazza Verbano. Przy stoliku rozmawialiśmy i on mówi: „Wie ksiądz, potrzebujemy księdza pomocy, ale takiej... no, nic ważnego, żeby ksiądz coś powiedział o którymś z kolegów, z którymi ksiądz mieszka... „. Pytam się: „Co mam powiedzieć?”. „No, jakieś dane o nich”. „Nie, tego nie będzie!” – z takim oburzeniem powiedziałem. On usiłował mnie jeszcze parę razy przekonać. W końcu użył ostatecznego argumentu: „To ja zadecyduję, że ksiądz nie dostanie przedłużenia paszportu”. I tak się stało. Kiedy zjawiłem się w ambasadzie polskiej, powiedziano mi, że przedłużenia nie będzie. Ile musiałem się naszukać, żeby znaleźć jakąś możliwość...[4].

Po wielu nieudanych próbach ks. Tadeusz uzyskał pomoc od siostry Magdaleny ze Zgromadzenia Sióstr Nazaretanek w Rzymie:

Zadzwoniłem do siostry Magdaleny, którą mi kiedyś poleciła pani Maria Winowska, mówiąc jej: „Tak, jestem jakoś załamany, bo to nic nie wyjdzie z tego paszportu”. A ona powiedziała: „Niech Ksiądz do mnie przyjedzie!”. Przyjechałem tam do klasztoru, do tego domu generalnego i ona powiedziała mi tak: „Wie Ksiądz, ja się zlękłam, że Ksiądz podda się i pójdzie zdradzać na rzecz UB, pójdzie na współpracę z UB”. A ja jej odpowiedziałem, że absolutnie nie myślałem o tym, tylko po prostu byłem bardzo zmartwiony, a ton głosu... Teraz już wiem, że to Pan Bóg tym moim tonem głosu kierował, ten Bóg Miłosierdzia Eucharystycznego[5].

Dzięki pomocy siostry Magdaleny ks. Dajczer otrzymał wtedy od władz włoskich documento di viaggio.

Po powrocie z Rzymu przyszły kolejne trudne doświadczenia, o których ks. Profesor do mnie mówił: „A kiedy wróciłem do Warszawy, to wtedy spotykały mnie nieprzyjemności. Nie otrzymałem ani dowodu osobistego, ani paszportu, tylko taki świstek papieru, że złożony został nieważny paszport. To tak długo trwało, ponieważ UB ciągle mnie prześladowało”[6].

Wiem, że kolokwium habilitacyjne ks. Tadeusza odbyło się następnego dnia po ogłoszeniu stanu wojennego – 14 grudnia 1981 roku, i że musiał czekać ok. trzy i pół roku na zatwierdzenie habilitacji przez Centralną Komisję Kwalifikacyjną przy Prezesie Rady Ministrów.

Ówczesny dziekan Wydziału, ks. prof. dr hab. Jan Łach mówił do mnie o ks. Profesorze:

Pamiętam, że kiedy wrócił do Warszawy, miał różne perypetie, zwłaszcza w związku ze stanem wojennym, z tym dramatycznym w nas uderzeniem. Jego kolokwium habilitacyjne odbyło się następnego dnia po ogłoszeniu tego stanu. Zgodziłem się na to jako dziekan, mimo że wtedy nie wolno było się kontaktować. Owszem, przyjechali profesorowie, i z KUL-u, i od nas, czemu sam się dziwiłem. Oczywiście, okoliczności stanu wojennego wpłynęły negatywnie na zatwierdzenie jego habilitacji – długo nie chciano go przyjąć do grona uczonych. A habilitacja ks. Tadeusza zrobiła na nas duże wrażenie. Było po niej widać, że w nauce szedł od początku własnymi torami. Jego odpowiedzi w czasie kolokwium, na pytania ze strony i biblistów, i teologów, i historyków, zrobiły na nas dobre wrażenie. Był to niezwykły, nieprzeciętny człowiek...[7].

Stosunek ks. Dajczera do środowiska księży współpracujących z władzami komunistycznymi. Ksiądz Tadeusz wypowiadał się do mnie krytycznie o takiej współpracy. Był szczególnie wrażliwy na grzechy języka, na niepotrzebne mówienie o innych ludziach, zwłaszcza negatywne. Uczył mnie i innych tej wrażliwości. W homilii wygłoszonej w kościele na Tamce podczas niedzielnej Mszy świętej, 14 lutego 1993 roku, powiedział:

Każdy człowiek ma prawo do dobrej opinii. Nam się wydaje, że nie można mówić oszczerstw, bo to jest kłamstwo, a jeżeli mówimy prawdę o kimś, dramatyczną, trudną prawdę, ale o złu, które jest faktem, to nie jest grzechem. Tymczasem, według moralności ewangelicznej, nawet prawdy, jeżeli jest zła, nie wolno mówić! Człowiek, który mówi rzeczy zniesławiające, popełnia grzech śmiertelny! Zniesławienie polega na tym, że mówię źle o kimś, nawet jeżeli to jest prawdziwe, ale nieznane dla tego człowieka. To zniesławianie, to mówienie źle o kimś, nawet jeżeli jest prawdą – oczywiście chodzi o materię ciężką, poważną, o poważne zarzuty – jest grzechem ciężkim. [...] Każdy człowiek, nawet zły, ma prawo do dobrej opinii… [...] opinia to przecież pewne dobro. Tak jak nie wolno ukraść człowiekowi materialnej rzeczy, tak samo nie wolno człowiekowi ukraść jego dobrej opinii. Ponieważ człowiek zły, okradziony z dobrej opinii, nie ma szans na nawrócenie[8].

Stosunek do kościelnych przełożonych. Biskup Wacław Majewski udzielił diakonowi Tadeuszowi święceń kapłańskich 7 sierpnia 1955 roku, w zastępstwie uwięzionego Prymasa Wyszyńskiego. Również bp Majewski załatwił osobiście sprawę zapewnienia mieszkania i utrzymania ks. Dajczera z ks. prałatem Franciszkiem Mączyńskim, rektorem Instituto Polacco, przed faktycznym wyjazdem do Rzymu ks. Dajczera, w styczniu roku 1966 – na podstawie czego przypuszczam, że ks. Dajczer miał pozytywne nastawienie do bpa Wacława Majewskiego.

Ksiądz Tadeusz miał bardzo pozytywny stosunek do ks. Prymasa Wyszyńskiego, bardzo go szanował. Przed wyjazdem do Rzymu otrzymał misję od ks. Prymasa. Mówił do mnie o tym następująco:

To był bardzo trudny czas dla Kościoła. Zanim wyjechałem, otrzymałem oczywiście polecenie od ks. Prymasa i w związku z tym, sądzę, zostałem wezwany do pałacu arcybiskupów warszawskich. Przyjęła mnie Maria Okońska. Powiedziała w ten sposób: „Proszę Księdza, ksiądz pojedzie tam w pewnej misji, bardzo ważnej dla ks. Prymasa, ale ksiądz nie dostanie żadnej kartki, tylko ustny przekaz. Mianowicie, ksiądz spotka się w Rzymie z panią Marią Winowską i powie jej, żeby użyła swojego wpływu na rząd francuski, aby ks. Prymas mógł opuszczać kraj, bo bardzo pragnie móc spotkać się z Ojcem Świętym.

Na tym polegała moja misja. Kiedy przyjechałem do swojego konwiktu, które nazywało się Instituto Polacco przy Via Pietro Cavallini Trentotto, pewnego dnia pojawiła się Maria Winowska. I powiedziałem jej o tym[9].

Ksiądz Stanisław Gancarek w świadectwie, jakie wygłosił podczas sympozjum poświęconemu ks. Profesorowi w roku 2018 w Białymstoku – Świadek miłosierdzia ks. prof. Tadeusz Dajczer (19312009) – powiedział:

Kiedyś rozmawiałem z Ojcem o kard. Stefanie Wyszyńskim. Ojciec powiedział mi wtedy, że wierzy w świętość Kardynała. To był czas, kiedy mówiło się o rozpoczęciu jego procesu beatyfikacyjnego. Dzisiaj wielu ludzi z pewnością wierzy w świętość kard. Stefana Wyszyńskiego[10].

Również w wywiadzie z ks. prof. Janem Łachem usłyszałam słowa potwierdzające ów pozytywny stosunek ks. Dajczera do ks. Prymasa Wyszyńskiego:

Pragnę podkreślić, że w czasach studiów rzymskich ks. Tadeusz miał duże uznanie ze strony ks. Prymasa Wyszyńskiego. Nie wiem, jak często się z nim spotykał. Ksiądz Prymas nierzadko wzywał nas do siebie, zapraszał na pierwsze piętro, gdzie odbywał z nami rozmowy. Tadeusz przychodził na nie z radością, potem je relacjonował, snuł związane z nimi refleksje. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, do czego to wszystko zmierza. Skutek jest teraz widoczny w jego książkach. [ ... ] ... ks. Prymas Wyszyński bardzo wierzył w jego [ks. Tadeusza] życiową drogę i właśnie ta droga tak wspaniale zaowocowała[11].

Jeśli chodzi o kard. Prymasa Glempa – wiem o jednej rozmowie z nim ks. Profesora, w której radził się go w sprawach Ruchu Rodzin Nazaretańskich. Wiem też od ks. Dajczera, jaki ks. Prymas Glemp miał temperament. Ksiądz Dajczer był pozytywnie ustosunkowany do jego osoby.

Ks. Dajczer a życie towarzyskie. Ksiądz Dajczer nie prowadził życia towarzyskiego, bo szkoda mu było na to czasu (podobnie, jak działo się to w życiu św. Edyty Stein). Od jednego z profesorów emerytowanych Politechniki Warszawskiej, który uczył się razem i przyjaźnił z ks. Tadeuszem w latach gimnazjalnych, wiem, że nie interesowały go już wtedy tzw. prywatki organizowane przez uczniów w ich domach. W czasach studiów rzymskich też było widoczne, że ks. Tadeuszowi dalekie jest życie towarzyskie w Instituto Polacco, o czym dowiedziałam się w rozmowie z bp. dr Andrzejem Suskim:

Nie był bardzo towarzyski. Koledzy na przykład ciągle odwiedzali się na kawie... dla relaksu (co zresztą było naturalne, bo byliśmy przecież poza Ojczyzną, w środowiskach obcojęzycznych; sam nie widziałem cztery lata mojej Mamy i kraju; niewątpliwie lgnęliśmy do takich spotkań). A on był oszczędny, jeśli chodzi o czas. Dlatego nie pamiętam go z takich kaw. On chyba nie brał w tym udziału. Troszkę taki typ samotnika. To była jego wewnętrzna dyscyplina. Wiedział, że nie może czasu marnować, że jest w Rzymie dla konkretnego zadania i na pewno chciał to zadanie wykonać jak najlepiej. I wykonał[12].

Mogę zaświadczyć, że przez cały ten czas, kiedy znałam ks. Profesora, nie prowadził życia towarzyskiego. W ogóle rzadko wychodził do miasta, wyłącznie w sprawach koniecznych. Nie wiem, czy bywał w restauracjach. Rozmowy prowadził w swoim mieszkaniu, w pokoju przeznaczonym do pracy naukowej. Również z osobami, które przyjeżdżały do niego w sprawach duchowych z zagranicy. Nie zanurzał się w tym świecie. Żył całkowitym poświęceniem się Bogu. . Na przykład, gdy musiał coś kupić, robił to „punktowo” - szedł do określonego sklepu, nie rozpraszał się w nim na oglądanie innych towarów. Wchodził, kupował to, po co przyszedł i wychodził. Byłam tego świadkiem, gdy poprosił, bym zawiozła go do centrum handlowego. Widziałam wtedy, jak bardzo ceni czas, podchodzi do niego poważnie, nie rozprasza się, i jak bardzo jego funkcjonowanie jest dalekie od ducha tego świata. Był przeciwieństwem kapłana zeświecczonego.

W.Z.

K.K.

Kssiądz Profesor był silnym pasjonatem (sam o sobie tak mówił). Zdecydowany, nie rezygnujący ze swojego stanowiska, gotowy do każdego poświęcenia, jeśli wymagała tego miłość bliźniego i troska duchowa o drugiego człowieka. Pracował według wytyczonych celów. Nie był na moje rozeznanie podatny na wpływy zewnętrzne. Wgłębienie na podbródku wg typologii charakterów świadczy o silnym marsie. Nie przywiązywał wagi do spraw materialnych, był oderwany, poprzestawał na tym, co konieczne. Używał tych dóbr instrumentalnie dla realizacji określonych celów np. apostolskich. Nie miał trudności w nawiązywaniu kontaktów, choć rzadko je inicjował, gdyż jego celem i powołaniem były sprawy duchowe.

Stosunek do księży tajnie współpracujących z władzami komunistycznymi. Byłam świadkiem jego reakcji w dniu, gdy abp Wielgus w dniu swojego niedoszłego ingresu w katedrze warszawskiej składał rezygnację. Ks. Profesor przytoczył słowa o. Jacka Salija: "Nie wolno wierzyć w biskupów". Współpracę abpa Wielgusa z SB uznał za zło, ale gdyby mógł, to poszedłby do niego i okazał mu miłość, gdyż był przekonany, że to wielki dar od Boga ta sytuacja, najlepsza sytuacja do wzrostu w wierze. Zło, które popełnił abp Wielgus, widział jako wielką szansę nawrócenia, które zaowocuje większym błogosławieństwem dla Kościoła niż straty spowodowane złem. W swoich komentarzach skupiał się na tej szansie, dlatego nie było w nich nic z dezaprobaty, oceny czy krytyki. Podobnie odniósł się do sytuacji innego kapłana, ks. Mirosława Drozdka, kustosza sanktuarium na Krzeptówkach. Powiedział wtedy, że to wcale nie chodzi o prawdę, gdyż sama prawda może zabić. Chodzi o owoc nawrócenia płynącego z przyjęcia prawdy. Tak więc oceniam, że miał krytyczny stosunek do księży współpracujących z władzami komunistycznymi. Przytaczam fragment spisanego nagrania wypowiedzi ks. T. Dajczera:

„Madzia Buczek w modlitwie powszechnej w jednym wezwaniu połączyła modlitwę za ks. Drozdka i abpa Wielgusa. Jest to błąd, bo pierwszy nic nie zrobił, a drugi przyczynił się swoim działaniem (u początku którego były tronowe myśli) do kryzysu w Kościele. Bo przebaczyć tak, trzeba, ale zostaje jeszcze kara, zadośćuczynienie. I dlatego konieczne jest zdjęcie z urzędu.

Arcybiskup Wielgus, jeśli będzie myślał w duchu wiary może się uświęcić. Bóg jest tak blisko. Tak blisko niego był wtedy w katedrze. I można było tak prosto przyznać się. Nie potrzebne by były kazania.”

Stosunek do Prymasa Wyszyńskiego i Episkopatu. ks. Tadeusz Dajczer jechał na studia do Rzymu z misją dotyczącą ks. Prymasa (chodziło o starania o możliwość wyjazdów ks. Prymasa do Ojca Świętego), mówił swoje świadectwo do ks. Stanisława Gancarka („Był prawdziwym ojcem”, w: Świadek wiary i miłosierdzia. Ks. Profesor Tadeusz Dajczer (1931–2009), s. 226) o sprawowanej mszy świętej (było to świadectwo o wierze ks. Prymasa), kiedyś opowiadał też, że święci mogą popełniać błędy i tu wspomniał, że ksiądz Prymas dobierał sobie takich współpracowników, którzy go potem krzyżowali. Na pewno znał ks. Prymasa, którego szanował i nigdy nie wypowiadał się o nim negatywnie.

Nigdy nie słyszałam przez 26 lat znajomości, żeby wypowiadał się negatywnie na temat działalności Episkopatu z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Miał duży szacunek do Kardynała Wyszyńskiego. Wyraził to na jednym ze spotkań, rozdając nam obrazki i inicjując modlitwę za wstawiennictwem ks. Prymasa.

Problemy z SB i transparentność wobec władz kościelnych. Na pewno informował kurię, że ma trudności z dostaniem paszportu i wyjaśniał je, bo przełożeni nie zmienili decyzji o wyjeździe. Inaczej sądziliby, że nic nie robi dla zrealizowania decyzji ks. Prymasa o jego studiach w Rzymie. Jeśli chodzi o trudności ze służbami SB, to opowiadał w rozmowie ze mną o próbach werbowania go w Rzymie.

Mówił o swojej stanowczej odmowie, jak również o tym, że był śledzony przez innych księży, którzy studiowali w tym czasie i mieszkali w Istituto Polacco (ktoś na korytarzu po jego sprzeciwie wyrażonym do funkcjonariusza SB na Piazza Verbano w Rzymie, krzyczał "Piazza Verbano", ale nie mówił mi kto). Opowiadał też o trudnościach, które pojawiły się, gdy na skutek swojego sprzeciwu wobec SB nie uzyskał przedłużenia ważności paszportu. Prosił o pomoc urzędników kościelnych pracujących w Rzymie, chodził do różnych urzędów. Nic nie mógł uzyskać. Po wielu nieudanych próbach zadzwonił do s. Magdaleny i wszystko jej opowiedział. Kontakt z nią nawiązał dzięki misji, jaką otrzymał od Prymasa Wyszyńskiego przed wyjazdem do Rzymu.

Życie towarzyskie. Nie prowadził życia towarzyskiego. W każdej sytuacji był kapłanem troszczącym się o dusze ludzkie. Bywał czasem w kawiarni, ale było to podyktowane celami duszpasterskimi. Kiedyś w rozmowie ze mną powiedział, że w ogóle nie prowadzi rozmów towarzyskich (w potocznym rozumieniu), często pochylał się nad rozmówcą interesując się jego sprawami, ale zawsze miał na względzie dobro duchowe tej osoby.

Stan zdrowia w latach osiemdziesiątych. Poznałam ks. Tadeusza Dajczera jesienią 1982 roku. Nie zauważyłam, by w jakikolwiek sposób ograniczał aktywność. Pracował na ATK. Spotykałam go nawet na przystanku autobusowym rano, gdy jechał na wykłady. W 1985 roku został zatwierdzony Ruch Rodzin Nazaretańskich, który powstał ,,z inicjatywy ks. Tadeusza Dajczera (+2009) i ks. Andrzeja Buczela (+1994), którzy z grupą osób świeckich utworzyli wspólnotę ewangelizacyjną dążącą do radykalizmu wiary przez ciągłe nawrócenie. Od 1987 r. Ruch był obecny w wielu diecezjach Polski, a także za granicą" (z hasła w Encyklopedii Katolickiej KUL). Posługiwał jako poszukiwany spowiednik, kierownik duchowy osobom świeckim i wielu kapłanom. Miał 300-400 penitentów, również spoza Polski. Wiązało się to ze spotkaniami, nieraz wielogodzinnymi (znam to z własnego życia, z ustnej relacji innych osób oraz ze wspomnień zawartych w książkach, między innymi świadectwo ks. Dariusza Greleckiego (Słowo i herbata, w: On jakby znikał, Warszawa 2018, s. 168), ks. Stanisława Gancarka („Był prawdziwym ojcem”, w: Świadek wiary i miłosierdzia, Warszawa 2019, s. 223). Był to czas największej aktywności ks. Tadeusza Dajczera. Podobnie o tym okresie pisze bp Rafał Markowski w księdze poświęconej ks. prof. Tadeuszowi Dajczerowi („Słowo wstępne”, w: Chrześcijaństwo wśród religii świata. Księga dedykowana Księdzu Profesorowi Tadeuszowi Dajczerowi (1931–2009), Warszawa 2017, s. 23).

Rozmowy z funkcjonariuszami SB. Nigdy nie wymieniał nazwisk, ani funkcji. Mówił o rozmowach w Rzymie, gdy funkcjonariusz SB próbował nakłonić go do przekazywania informacji o środowisku księży w Rzymie. Stanowczo odmówił. Spotkał się potem z represjami: nie przedłużono mu paszportu, a gdy wrócił do kraju i zdał nieważny paszport miał trudności z uzyskaniem dowodu osobistego.

K.K.

B.S.

Charakter. Według typologii charakterów, którą poznałem przez ks. Dajczera, był bardzo silnym pasjonatem, walecznym, upartym i twardym, z szerokim polem świadomości i z bardzo dużą empatią. To dawało mu duże możliwości rozumienia, wczuwania się w innych, jak i duże możliwości oddziaływania na nich. Jednak był człowiekiem przeoranym przez łaskę i często zachowywał się wbrew swojemu charakterowi. Główną pasją tego pasjonata było życie wewnętrzne i prowadzenie innych do niego. Z tym wiązała się pasja rozumienia ludzi, którego mnie uczył. Pomocna mu była znajomość ludzkich charakterów.

Ważna jest też charakterystyka jego uzdolnień. Spośród wielorakich inteligencji, o których mówi współczesna psychologia przysługiwała mu w stopniu wybitnym inteligencja abstrakcyjna. Umysł miał niezwykle logiczny, wszystko układał w struktury logiczne, miał też wybitną zdolność do syntezy. Z tego też powodu patrzył prostolinijnie, w sposób wolny od podejrzliwości, na relacje międzyludzkie, układy i zależności między ludźmi, mechanizmy sprawowania władzy itp. Jego rozumienie otaczającego świata było proste: nie zakładał z góry nieuczciwości innych osób i dlatego nikogo nie odrzucał, ale też potrafił zachować dystans. Ze względu na swoje zdolności analityczne nigdy nie akceptował plotek i tym bardziej w plotki nie wierzył.

Nie był typem towarzyskim, przez co nie uczestniczył w towarzyskich spotkaniach księży, a w konsekwencji często nie cieszył się ich sympatią. Jego przyjaźnie były nieliczne, ale za to głębokie. Utrzymywanie kontaktów z szerszym otoczeniem wynikało z jego dużego poczucia obowiązku. Nigdy jednak nie narzucał się nikomu i z reguły sam nie inicjował kontaktów. Był niezwykle dyskretny i nie tolerował plotek towarzyskich.

Podatność na wpływy. Był bardzo silnym walecznym pasjonatem, więc był odporny na wpływy zewnętrzne. Jedynym wyjątkiem były osoby chore, cierpiące (trafiały w jego słaby punkt jakim była duża empatia), więc mogły mieć na niego wpływ. Miał twardy charakter w ocenie principiów i poczucie lojalności. Dlatego nie można było go zastraszyć a tym bardziej kupić.

Stosunek do PRL i władz komunistycznych. Pasuje do niego wypowiedź jego bliskiego kolegi, którego bardzo cenił, o. Jacka Salija OP: „Źródłem władzy jest sam Bóg. Kościół wierzył tak zawsze i prawda ta — jeśli w nią naprawdę uwierzymy — może nas bardzo wzbogacić. Fakt zaś, że budzi ona nieporozumienia albo że jest nadużywana, wydaje się wobec jej wewnętrznego sensu czymś drugorzędnym, a w każdym razie bylibyśmy małoduszni, gdybyśmy z powodu nadużycia prawdy chcieli odrzucać albo przemilczać samą prawdę”. (Szukającym drogi) Sprawy władzy, kwestie polityczne były dla niego zawsze drugorzędne, choć w czasie szkoły średniej snuł młodzieńcze marzenia o tym, by być kimś takim jak Józef Piłsudski. Wszystko spostrzegał przez pryzmat relacji z Bogiem, a komuniści rządzili z dopustu Bożego, więc trzeba było ich szanować ze względu na Pana Boga (jak każdego człowieka, nawet gdy błądzi), co nie znaczy, że zgadzał się na zło moralne i je akceptował. Nigdy nie akceptował tego ustroju i w żaden sposób nie dążył do jego utrwalania, ale podporządkowywał się jego regułom prawnym. Mamy się uświęcać w takich warunkach, jakie są, czy się nam podobają, czy nie. Każdego człowieka spostrzegał indywidualnie, nie uprzedzał się do nikogo z racji jakiejś jego kwalifikacji politycznej. Na przykład, czasem posługiwał jako kapłan osobom powiązanym rodzinnie z bardzo wątpliwymi postaciami z naszej historii najnowszej. Swój dystans do spraw politycznych wyniósł chyba z domu. Jego ojciec Henryk Dajczer był bardzo religijny, rodzinny i zupełnie obcy mu był komunizm. Zapisał się co prawda do PZPR, jednak nie z powodów ideowych tylko po to, by realizować swoją pasję bycia nauczycielem. Przyrodni brat Kazimierz Dajczer nie zapisał się do PZPR, ale z racji jego wybitnych kwalifikacji merytorycznych znaczną część życia przepracował w NIK, choć nie zajmował eksponowanych stanowisk. Rodzina ks. Dajczera była zdecydowanie patriotyczna i religijna, nastawiona na realizację wszelkiego możliwego dobra, w takich warunkach, jakie były.

Ks. Dajczer od wczesnej młodości odczytywał swoje powołanie do życia wewnętrznego i do szerzenia go. Był przekonany, że do tego potrzebne są studia i odpowiednia pozycja w Kościele i w społeczeństwie. W jego przypadku miała to być praca naukowa, habilitacja i profesura. Potrzebował ich ze względu na rozpoznane przez siebie powołanie. A w realiach PRL to reguły prawne narzuciły zwykłym ludziom określony system zgód (procedur) władz komunistycznych, by uzyskać paszport i możliwość wyjazdu na studia, by zrobić habilitację i zdobyć profesurę. A do tego potrzebował pracować na ATK. Wiemy, że ATK zostało powołane przez państwo totalitarne, jakim było PRL, za aprobatą Kościoła. Żeby pracować na ATK, robić habilitację i profesurę, potrzebne było przyzwolenie SB. W tym celu musiał prowadzić pewną grę, której nieprzekraczalne granice wytyczało wrażliwe sumienie i która okazała się udaną, jak sądzę. Inne rozumienie oznaczałoby domniemanie, że każdy obywatel PRL, który wyjechał za granicę lub uzyskał tytuł naukowy, musiał być komunistą, a jeżeli nim nie był, to musiał zostać zwerbowany przez SB.

Stosunek do współpracy z SB. Jeżeli przez współpracę z władzami komunistycznymi rozumie się niejawną współpracę z SB celem inwigilowania własnego środowiska, to taka postawa nigdy nie była akceptowana przez ks. Dajczera. Analizując sprawę od strony życia duchowego, inwigilacja to było zło, więc jego akceptacja podważałaby fundament jego wiary. Analizując sprawę od strony jego osobowości i charakteru (ks. Dajczer był osobą prawą, obowiązkową, prostolinijną, stanowczą…), jego cechy nie pozwalały na akceptację zachowań uznawanych za niemoralne, a taką była z pewnością niejawna i świadoma współpraca z SB. Generalnie, ks. Dajczer nie interesował się życiem innych księży, ale zauważone niegodne (wątpliwe) zachowania traktował nagannie. Z pewnością współpracę z SB uważał za błędną drogę.

Stosunek do przełożonych. Dwaj Księża Prymasi byli jego przełożonymi, więc widział w nich przede wszystkim następców apostołów, podobnie jak w kardynale Kazimierzu Nyczu. Poprzez nich był związany z apostołami i z Chrystusem. Byli dla niego Bożym narzędziem. W płaszczyźnie ludzkiej najbardziej odpowiadał mu Prymas Wyszyński. Na przykład, darzył zrozumieniem jego postawę dialogu z komunistami, która była potępiana przez wielu duchownych, między innymi przez kardynała Sapiehę. Prymas Wyszyński był mu bliski przede wszystkim przez swoje otwarcie na życie duchowe.

Transparentność wobec przełożonych w aspekcie kontaktów z SB. Opowiadał mi dość dokładnie swoje perypetie z wyjazdem do Rzymu i w Rzymie. Transparentność i lojalność wobec ks. Prymasa była dla niego czymś oczywistym. Ta sytuacja była znana w kurii, bowiem był zagrożony jego wyjazd do Rzymu, na który skierował go właśnie ks. Prymas. Podobnie było w Rzymie, w gronie przyjaciół ks. Prymasa nie ukrywał swojej sytuacji w stosunku do SB. S. Magdalena pomogła mu dlatego, że jej opowiedział o sytuacji z SB i z paszportem. Na pewno ks. Dajczer informował ks. Prymasa w sytuacjach, gdy był przekonany, że ks. Prymas powinien o tym wiedzieć, jak przypadek z N.. Ks. Prymas z pewnością wcześniej wiedział o doświadczeniach ks. Dajczera z SB, bo w innym wypadku przekazane wtedy informacje byłyby niezrozumiałe. Gdyby cokolwiek ukrywał przed ks. Prymasem, to wcześniej czy później dotarłoby to do niego bezpośrednio lub pośrednio np. przez N., który nie lubiąc ks. Dajczera, chętnie by o tym powiedział. Jednak nigdy taki problem się nie pojawił.

Studia w Rzymie. Zbierał materiały jednocześnie do doktoratu i do habilitacji. Prawdopodobnie dlatego, że spodziewał się, że już nie będzie miał lepszej okazji, by to czynić. Od strony materialnej było mu bardzo ciężko. Często jedynym pożywieniem było mleko, chleb i miód. Z tego powodu powiększyły się jego problemy zdrowotne, które dokuczały mu do końca życia. Stypendium było za małe, a on nie miał dostatecznych okazji, by dorobić sobie w wakacje, tak by starczyło pieniędzy na cały rok.

Życie towarzyskie. Stronił od życia towarzyskiego, ale był jednocześnie otwarty na drugiego człowieka. Bywał więc w restauracjach, a nawet w kinie, gdyż był wolny od pruderyjnych przekonań. Dla niego każde miejsce było dobre, by spotkać się z człowiekiem, jednak nie dla uciech towarzyskich, ale zwykłej rozmowy lub wymiany naukowych poglądów. Ks. Dajczer nic nie miał do ukrycia, więc spotkania w miejscach publicznych były wyrazem jego jasnych intencji i wiary w dobro drugiego człowieka.

Stan zdrowia w latach osiemdziesiątych. Ks. Tadeusz Dajczer był zawsze raczej słabego zdrowia, które szczególnie ucierpiało w latach studiów rzymskich, kiedy często po prostu głodował nie mając wystarczających środków na utrzymanie. W późniejszych latach kłopoty ze zdrowiem wykorzystywał jako wymówkę, kiedy trzeba było komuś w sposób delikatny odmówić, zwłaszcza dla zaoszczędzenia czasu. Problemy zdrowotne nie ograniczały jego pełnego zaangażowania w działalność naukową i dydaktyczną, która w latach 80 i na początku 90 była na najwyższym poziomie.

O ile mi wiadomo, później, w roku 1995 pogorszył mu się wzrok i zaostrzyły wcześniejsze dolegliwości. Mimo to zachowywał pełną aktywność intelektualną i to w taki sposób, że najważniejsze i najwyżej oceniane książki z serii Rozważania o Eucharystii napisał i wydał w ciągu ostatnich dwóch lat swojego życia, w tym trzy z nich w ostatnich miesiącach, czego byłem bezpośrednim świadkiem.

Stosunek do lustracji. Traktował ją jako oczywistą konieczność. Zresztą wspierał jako kapłan niektóre osoby, które w tej lustracji pracowały. Myślę, że w tej posłudze nie zajmował się lustracją, a na pewno jej nie kwestionował.

B.S.


[1] Rzetelny naukowiec, żyjący dogłębnie kapłaństwem. Wywiad z bp dr. Andrzejem Suskim. w: E. Sakowicz, W. Zagórska, E. Nowak (red.), On jakby znikał. O dziełach i osobie ks. prof. Tadeusza Dajczera, Warszawa 2018, s. 68-69.

[2] Wspomnienia autobiograficzne ks. Tadeusza Dajczera. Transkrypcja nagrania z 5.09.2009 roku, s. 8 .

[3] Tamże, s. 5.

[4] Tamże, s. 6.

[5] Tamże, s. 7.

[6] Tamże, s. 12.

[7] Dał się porwać Eucharystii. Wywiad z ks. prof. Janem Łachem, w: K. Kamińska i in. (red.), Pasja..., dz. cyt., s. 43.

[8] Ks. T. Dajczer, Ewangeliczny radykalizm. Homilie biblijne z lat 19911994 (wybór), wyd. 2, Warszawa 2019, s. 77.

[9] Wspomnienia..., dz. cyt., s. 6.

[10] Ks. S. Gancarek, Był prawdziwym ojcem, w: E. Sakowicz, W. Zagórska (red.), Świadek wiary i miłosierdzia ks. prof. Tadeusz Dajczer (19312009), Warszawa 2019, s. 225-226.

[11] Dał się porwać Eucharystii..., dz. cyt., s. 43 i 45.

[12] Rzetelny naukowiec, żyjący…, dz. cyt., s. 71.